niedziela, 24 lutego 2013

Recenzja: Biblios


Bardzo lubię wszelkiego rodzaju gry karciane, które towarzyszą mi od dzieciństwa a były to czasy, w których pięknych i lśniących gier próżno było szukać na sklepowych półkach. Dziś możemy wybierać spośród setek (tysięcy) tytułów i bez trudu odszukać coś dla siebie. Są jednak wśród nas tacy, którzy z grami planszowymi nie mieli lub nie chcą mieć zbyt wiele wspólnego, choć na pewno chcielibyśmy ich przekonać, że nie taki ten diabeł straszny, jak go malują. Pytanie – od czego zacząć? Proponuję Biblios.



Tematyka gry zahacza o mnichów, skryptoria, klasztorne biblioteki... nooo, takie tam klimaty. Generalnie są one jednak tylko dodatkiem do ciekawej gry, która z powodzeniem może znaleźć uznanie naszych współgraczy i zamiast kolejnego „tłuczenia” lew, pozwolimy im trochę pomyśleć i pogłówkować, choć znów nie na tyle, by zabić frajdę luźnego spotkania w klimatach beer and pretzel. Może tematycznie mnisi nie pasują do tego typu rzeczy, ale też kto jak nie oni miodem u chociażby Krasickiego sie opijali, i to wcale nie takim, który dziś dodajemy do herbaty z cytryną gdy łapie nas przeziębienie. Aby zbytnio nie zagłębiać się w otoczkę gry, która równie dobrze mogłaby dotyczyć sadzenia różnych gatunków buraków, postaram się używać takich odnośników, by stała się ona zrozumiała dla każdego. 


Celem gry jest zdobycie jak największej ilości punktów. Oznaczane są one na pięciu kolorowych kostkach, które odzwierciedlają aktualny ich poziom. Kostki są sześciościenne a każda z nich rozpoczyna grę z poziomem o wartości ‘3’. W grze dysponujemy trzema rodzajami kart – kartami złota (różne nominały), karty +1/-1 oraz karty w kolorach odpowiadającym kolorom kostek (różne wartości). Wszystkie trzy rodzaje kart są ze sobą dokładnie tasowane i umieszczane w zakrytym stosie. Karty kolorowe służą nam do określania zwycięzców pojedynków o konkretne kostki – ta osoba, która po zakończeniu gry posiada karty o sumarycznie najwyższej wartości (w każdym kolorze osobno), zabiera kostkę w odpowiednim kolorze i stawia ją przed sobą, zdobywając przy tym tyle punktów, ile aktualnie znajduje się na kostce. Karty pieniędzy przydają się do licytacji, a karty +/-1 modyfikują wartości na kostkach.


Gra podzielona jest na dwie części – w pierwszej kolekcjonujemy karty, w drugiej zaś mamy okazję przy ich pomocy wejść do licytacji o te, które pozostały na stole. Każdy z graczy w swojej turze będzie wykonywał te same czynności a właściwie jedną czynność – będzie nią podniesienie wierzchniej karty z zakrytego stosu, którą gracz ujawnia tylko sobie. Takich kart – ale zawsze tylko jedna naraz – gracz podniesie tyle, ilu w sumie jest grających plus jedną. Przy grze w trzy osoby będą to cztery karty. Trzymając się tego przykładu, pierwszy z graczy podnosi wierzchnią kartę, ogląda ją i decyduje co z nią zrobić – ma do wyboru trzy opcje: zatrzymać dla siebie (nie pokazując innym), odłożyć na środek do późniejszej licytacji (zakrytą), umieścić kartę pod planszą z kostkami (odkrytą). Cała rzecz polega na tym, że w turze każdego z graczy wszyscy muszą otrzymać po jednej karcie, przy czym jedna wędruje również na środek stołu – ta do licytacji. Karty przeznaczonej dla siebie również nie ujawniamy, natomiast te, które trafią do pozostałych graczy, są przez nas odkrywane. Następnie gracz, który siedzi po naszej lewej ręce, wybiera jedną z odkrytych kart i włącza do swojej ręki. W przypadku gry trzyosobowej, gracz wybiera spośród dwóch kart, a trzeciemu przypada w udziale ta, która pozostała. 



Cała zabawa w tej części rozgrywki polega na tym, że karty odsłaniamy pojedynczo. Bierzemy pierwszą z wierzchu, patrzymy – o, jest niebieska trójka, czyli jeśli ją zatrzymamy, to będziemy mieli trzy punkty w walce o niebieską kostkę. Niezły start. Postanawiamy więc położyć kartę zakrytą przed sobą i pociągnąć następną. A tu klops, bo wypadła nam brązowa czwórka. I co teraz? Sobie tej karty zabrać nie możemy, gdyż naszą kartę już w tej turze wzięliśmy. Zostają nam zatem dwie możliwości: albo dajemy ją zakrytą do licytacji, by powalczyć o nią później, albo kładziemy z boku odkrytą, by wziął ją jeden z naszych przeciwników. Ta druga opcja nie wydaje się być szczególnie atrakcyjna, ale może właśnie o to chodzi, byśmy wiedzieli kto co zbiera i mogli później zmniejszać rezultaty na tej konkretnej kostce lub kostkach. 


Powyższe zasady obowiązują przez cały pierwszy etap gry, z jednym wyjątkiem. Jeśli którykolwiek z graczy – z nami włącznie – zdecyduje się wziąć kartę +1/-1, musi natychmiast ją użyć. Karty te modyfikują wartości na kostkach. Jeśli gracz weźmie kartę +1, musi na jednej z kostek zwiększyć jej wartość o jednostkę, jeśli weźmie kartę -1 – wówczas wartość ulega zmniejszeniu. Jest to ciekawy mechanizm, który powoduje, że w toku rywalizacji zbierane przez nas karty danego koloru mogą okazać się zupełnie bezwartościowe, a przynajmniej na tyle nisko punktowane, że lepiej będzie się ich pozbyć.


Gdy już wszystkie karty z zakrytego stosu zostaną podjęte przez graczy, rozpoczyna się faza licytacji. Karty leżące na środku są tasowane i odkrywane po kolei. Teraz dopiero ujawniają się plany graczy oraz to, co do tej pory tak skrzętnie zbierali. Licytować możemy wszystkie karty, przy czym za karty złota płacimy dowolną ilością kart z ręki (mogą być to nawet... inne karty złota), a za dwa pozostałe rodzaje – kartami złota. Wszystkie karty, których użyliśmy do licytacji, zostają wyeliminowane z gry, więc nie jest znów tak, że przy 80-kilku kartach każdy na ręku będzie miał ich po 30 i trzeba będzie żmudnie zliczać ich wartości na koniec. Fajną rzeczą jest to, że gdy wylicytujemy np. kartę złota, to za chwilę możemy tej karty użyć do kolejnej licytacji. Po wylicytowaniu ostatniej karty rozstrzygane są poszczególne kostki – kto ma najwięcej punktów pośród kolorowych kart, ten zgarnia daną kostkę. Zwycięzcą zostaje ten, kto zdoła do siebie przyciągnąć nie jak największą ilość kostek, ale sumarycznie jak najwyższą ich wartość.


Rozgrywka, o czym już zostało wspomniane, dzieli się na dwa etapy. Pierwszy z nich jest mocno losowy, gdyż nie wiemy jakie karty nam się trafią, a ponieważ ze stosu zabieramy po jednej, dlatego też musimy się tak naprawdę zdać na łut szczęścia. To samo na szczęście (lub nieszczęście, jak kto woli) dotyczy pozostałych graczy, co trochę blokuje nam możliwość zbierania kart określonego koloru. Z drugiej strony ma to jakiś swój sens, gdyż kostka z naszym kolorem może przypadkiem spaść do poziomu nawet jednego oczka, co specjalnie nie będzie nam na rękę, więc poprzez tę losowość mamy możliwość zebrania kart o różnych kolorach i nominałach, dzięki czemu łatwiej nam będzie operować nimi w fazie licytacji, gdy kostki kilka razy pójdą w górę lub w dół. Da się wówczas ocenić, czy warto inwestować w jakiś kolor, czy może jednak dać sobie z nim spokój i odpowiadające mu karty użyć do walki o kartę złota, za którą następnie kupimy inny kolor.


Gra nie oferuje nam jakichś szczególnych rozwiązań mechanicznych, które moglibyśmy uznać za wyjątkowo innowacyjne i udane. Należy jednak pamiętać o tym, od czego zacząłem niniejszą recenzję. W tym względzie gra powinna się sprawdzić bardzo dobrze. Na pewno trudno jej będzie zastąpić standardową talię kart, dzięki której zawaliliśmy niejeden wieczór i nockę, ale od czegoś trzeba zacząć, by z czasem wyciągnąć na stół wielgaśną planszę, położyć obok niej stertę żetonów i jednocześnie nie przerazić współgraczy ogromem zasad (a wręcz przeciwnie, dostrzec w ich oczach ten blask, że chcą, pragną wręcz, zagłębić się razem z nami w tajniki danej gry). Pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy, ale Biblios powinno w znaczący sposób pomóc wam go uczynić.



Zdjęcia pochodzą z serwisu boardgamegeek.com / miniaturka użytkownik: kherubin, większe zdjęcie użytkownik: scottnews1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz