
Tematyka gry zahacza o mnichów, skryptoria, klasztorne
biblioteki... nooo, takie tam klimaty. Generalnie są one jednak tylko dodatkiem
do ciekawej gry, która z powodzeniem może znaleźć uznanie naszych współgraczy i
zamiast kolejnego „tłuczenia” lew, pozwolimy im trochę pomyśleć i pogłówkować,
choć znów nie na tyle, by zabić frajdę luźnego spotkania w klimatach beer and
pretzel. Może tematycznie mnisi nie pasują do tego typu rzeczy, ale też kto jak
nie oni miodem u chociażby Krasickiego sie opijali, i to wcale nie takim, który
dziś dodajemy do herbaty z cytryną gdy łapie nas przeziębienie. Aby zbytnio nie
zagłębiać się w otoczkę gry, która równie dobrze mogłaby dotyczyć sadzenia
różnych gatunków buraków, postaram się używać takich odnośników, by stała się
ona zrozumiała dla każdego.
Celem gry jest zdobycie jak największej ilości punktów. Oznaczane
są one na pięciu kolorowych kostkach, które odzwierciedlają aktualny ich
poziom. Kostki są sześciościenne a każda z nich rozpoczyna grę z poziomem o
wartości ‘3’. W grze dysponujemy trzema rodzajami kart – kartami złota (różne
nominały), karty +1/-1 oraz karty w kolorach odpowiadającym kolorom kostek
(różne wartości). Wszystkie trzy rodzaje kart są ze sobą dokładnie tasowane i
umieszczane w zakrytym stosie. Karty kolorowe służą nam do określania
zwycięzców pojedynków o konkretne kostki – ta osoba, która po zakończeniu gry
posiada karty o sumarycznie najwyższej wartości (w każdym kolorze osobno),
zabiera kostkę w odpowiednim kolorze i stawia ją przed sobą, zdobywając przy
tym tyle punktów, ile aktualnie znajduje się na kostce. Karty pieniędzy przydają
się do licytacji, a karty +/-1 modyfikują wartości na kostkach.
Gra podzielona jest na dwie części – w pierwszej kolekcjonujemy
karty, w drugiej zaś mamy okazję przy ich pomocy wejść do licytacji o te, które
pozostały na stole. Każdy z graczy w swojej turze będzie wykonywał te same
czynności a właściwie jedną czynność – będzie nią podniesienie wierzchniej
karty z zakrytego stosu, którą gracz ujawnia tylko sobie. Takich kart – ale zawsze
tylko jedna naraz – gracz podniesie tyle, ilu w sumie jest grających plus
jedną. Przy grze w trzy osoby będą to cztery karty. Trzymając się tego przykładu,
pierwszy z graczy podnosi wierzchnią kartę, ogląda ją i decyduje co z nią
zrobić – ma do wyboru trzy opcje: zatrzymać dla siebie (nie pokazując innym),
odłożyć na środek do późniejszej licytacji (zakrytą), umieścić kartę pod
planszą z kostkami (odkrytą). Cała rzecz polega na tym, że w turze każdego z
graczy wszyscy muszą otrzymać po jednej karcie, przy czym jedna wędruje również
na środek stołu – ta do licytacji. Karty przeznaczonej dla siebie również nie ujawniamy,
natomiast te, które trafią do pozostałych graczy, są przez nas odkrywane.
Następnie gracz, który siedzi po naszej lewej ręce, wybiera jedną z odkrytych
kart i włącza do swojej ręki. W przypadku gry trzyosobowej, gracz wybiera
spośród dwóch kart, a trzeciemu przypada w udziale ta, która pozostała.
Cała zabawa w tej części rozgrywki polega na tym, że karty
odsłaniamy pojedynczo. Bierzemy pierwszą z wierzchu, patrzymy – o, jest
niebieska trójka, czyli jeśli ją zatrzymamy, to będziemy mieli trzy punkty w
walce o niebieską kostkę. Niezły start. Postanawiamy więc położyć kartę zakrytą
przed sobą i pociągnąć następną. A tu klops, bo wypadła nam brązowa czwórka. I
co teraz? Sobie tej karty zabrać nie możemy, gdyż naszą kartę już w tej turze
wzięliśmy. Zostają nam zatem dwie możliwości: albo dajemy ją zakrytą do
licytacji, by powalczyć o nią później, albo kładziemy z boku odkrytą, by wziął
ją jeden z naszych przeciwników. Ta druga opcja nie wydaje się być szczególnie
atrakcyjna, ale może właśnie o to chodzi, byśmy wiedzieli kto co zbiera i mogli
później zmniejszać rezultaty na tej konkretnej kostce lub kostkach.
Powyższe zasady obowiązują przez cały pierwszy etap gry, z
jednym wyjątkiem. Jeśli którykolwiek z graczy – z nami włącznie – zdecyduje się
wziąć kartę +1/-1, musi natychmiast ją użyć. Karty te modyfikują wartości na
kostkach. Jeśli gracz weźmie kartę +1, musi na jednej z kostek zwiększyć jej
wartość o jednostkę, jeśli weźmie kartę -1 – wówczas wartość ulega
zmniejszeniu. Jest to ciekawy mechanizm, który powoduje, że w toku rywalizacji
zbierane przez nas karty danego koloru mogą okazać się zupełnie bezwartościowe,
a przynajmniej na tyle nisko punktowane, że lepiej będzie się ich pozbyć.
Gdy już wszystkie karty z zakrytego stosu zostaną podjęte
przez graczy, rozpoczyna się faza licytacji. Karty leżące na środku są tasowane
i odkrywane po kolei. Teraz dopiero ujawniają się plany graczy oraz to, co do
tej pory tak skrzętnie zbierali. Licytować możemy wszystkie karty, przy czym za
karty złota płacimy dowolną ilością kart z ręki (mogą być to nawet... inne karty złota), a za dwa pozostałe rodzaje –
kartami złota. Wszystkie karty, których użyliśmy do licytacji, zostają wyeliminowane
z gry, więc nie jest znów tak, że przy 80-kilku kartach każdy na ręku będzie
miał ich po 30 i trzeba będzie żmudnie zliczać ich wartości na koniec. Fajną
rzeczą jest to, że gdy wylicytujemy np. kartę złota, to za chwilę możemy tej
karty użyć do kolejnej licytacji. Po wylicytowaniu ostatniej karty rozstrzygane
są poszczególne kostki – kto ma najwięcej punktów pośród kolorowych kart, ten
zgarnia daną kostkę. Zwycięzcą zostaje ten, kto zdoła do siebie przyciągnąć nie jak największą ilość kostek, ale sumarycznie jak najwyższą ich wartość.
Rozgrywka, o czym już zostało wspomniane, dzieli się na dwa etapy.
Pierwszy z nich jest mocno losowy, gdyż nie wiemy jakie karty nam się trafią, a
ponieważ ze stosu zabieramy po jednej, dlatego też musimy się tak naprawdę zdać na łut
szczęścia. To samo na szczęście (lub nieszczęście, jak kto woli) dotyczy
pozostałych graczy, co trochę blokuje nam możliwość zbierania kart określonego
koloru. Z drugiej strony ma to jakiś swój sens, gdyż kostka z naszym kolorem
może przypadkiem spaść do poziomu nawet jednego oczka, co specjalnie nie będzie
nam na rękę, więc poprzez tę losowość mamy możliwość zebrania kart o różnych
kolorach i nominałach, dzięki czemu łatwiej nam będzie operować nimi w fazie
licytacji, gdy kostki kilka razy pójdą w górę lub w dół. Da się wówczas ocenić,
czy warto inwestować w jakiś kolor, czy może jednak dać sobie z nim spokój i odpowiadające
mu karty użyć do walki o kartę złota, za którą następnie kupimy inny kolor.
Gra nie oferuje nam jakichś szczególnych rozwiązań
mechanicznych, które moglibyśmy uznać za wyjątkowo innowacyjne i udane. Należy
jednak pamiętać o tym, od czego zacząłem niniejszą recenzję. W tym względzie
gra powinna się sprawdzić bardzo dobrze. Na pewno trudno jej będzie zastąpić standardową
talię kart, dzięki której zawaliliśmy niejeden wieczór i nockę, ale od czegoś
trzeba zacząć, by z czasem wyciągnąć na stół wielgaśną planszę, położyć obok
niej stertę żetonów i jednocześnie nie przerazić współgraczy ogromem zasad (a
wręcz przeciwnie, dostrzec w ich oczach ten blask, że chcą, pragną wręcz, zagłębić
się razem z nami w tajniki danej gry). Pierwszy krok jest zawsze
najtrudniejszy, ale Biblios powinno w znaczący sposób pomóc wam go uczynić.
Zdjęcia pochodzą z serwisu boardgamegeek.com / miniaturka
użytkownik: kherubin, większe zdjęcie użytkownik: scottnews1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz