ABOUT

Witaj!

Mam na imię Marcin i, jak zapewne nietrudno odgadnąć, jestem sympatykiem wszystkiego, co ma związek z grami planszowymi. Największym problemem, z jakim borykają się wszyscy miłośnicy tego zacnego hobby, jest najczęściej brak czasu. U mnie wygląda to całkiem podobnie, czasu brakuje... choć najczęściej znajomym, a granie samemu ze sobą niby jest przyjemne, ale to nie do końca to samo. 

Trzeba sobie jednak w życiu jakoś radzić. W ten właśnie sposób wpadłem na pomysł utworzenia bloga, w którym zamieszczałbym różne informacje odnośnie gier planszowych - od recenzji, poprzez własne projekty a na tłumaczeniach kończąc. Być może komuś przydadzą się moje opinie, może ktoś zainteresuje się moim projektem lub skorzysta z jednego z darmowych przekładów, który ułatwi mu następnie podjęcie decyzji o zakupie gry. Jednocześnie zapraszam do współtworzenia serwisu - każda osoba, która zechce podzielić się swoimi spostrzeżeniami, będzie na pewno mile widziana.

Gdyby ktoś miał ochotę się ze mną skontaktować i przekazać mi swoje uwagi, może to uczynić mailowo: 
tranceatlantic81@gmail.com, 
bądź poprzez forum BGG, gdzie znajdziecie mnie pod nickiem: tranceatlantic

Zainteresowanych tłumaczeniami odsyłam do konkretnego działu, tam również więcej informacji o mnie i o tym, w jaki sposób się ze mną w tej kwestii porozumieć. A tymczasem zapraszam w moje skromne progi, z niekłamaną nadzieją, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

----------

Trochę historii :)

Sam nie wiem skąd wzięło się u mnie zainteresowanie grami planszowymi. Od zawsze jakoś to za mną "chodziło", ale poza typowymi szachami, warcabami czy dużo mniej wymagającym chińczykiem niewiele się w tym zakresie działo, przynajmniej w okresie przedszkolno-wczesnopodstawówkowym. Dużo łatwiej było namówić rówieśników czy domowników na gry typowo karciane i to właśnie je mógłbym uznać za fundament zainteresowania szeroko pojętym graniem w gry wszelakie. Dość dużym zainteresowaniem cieszył się również Eurobusiness, w który wraz z rówieśnikami mogliśmy zagrywać się do upadłego - nie zapomnę tego błysku w oczach, gdy któryś z domowników przy jakiejś okazji wręczył mi na prezent mój własny egzemplarz... Gdy jednak nasze drogi, głównie ze względów edukacyjnych, się rozeszły, a przy tym płeć męska z dużo większą uwagą zaczęła się przyglądać płci odmiennej, wówczas zainteresowanie szybko zmalało, by z czasem zaniknąć w ogóle.

Cały planszówkowy świat stanął przede mną otworem dopiero u progu drugiej dekady XXI wieku. Wcześniej, w okresie licealnym, a więc gdzieś pod koniec minionego tysiąclecia, znajomy próbował mnie namówić na coś z Dragona, porozkładał żetony, powiedział mi (mniej-więcej) co i jak, po czym w ciągu dwóch godzin skroił mnie szybko i na tym moja przygoda z wielkimi mapami i stertami żetonów się skończyła. Stanowiło to jednak pewną nowość i jakże interesującą odmianę od tego, co dane mi było poznać do tej pory.

Gdy już na dobre temat powrócił, szybko okazało się, że obecnie tych gier jest tak strasznie dużo, że bardzo ciężko, bez pomocy osób trzecich, będzie wybrać coś dla siebie. Próbowałem wielu rzeczy, mimo że trwało to raptem kilkanaście miesięcy, ale znów okazało się, że tylko metodą organoleptyczną można tak naprawdę wybrać coś dla siebie i w konkretnej kategorii (stylistyce) się najlepiej odnaleźć.

Nie mam na dziś jednego, ulubionego gatunku, chociaż na pewno mógłbym wyróżnić kilka elementów, które w grach podobają mi się najbardziej. W dużej mierze wywodzą się one z gier wojennych, choć wcale nie muszą dotyczyć tylko ich:
- gry scenariuszowe, najlepiej wyznaczające różnym stronom inne zadania (nie tylko wpływają na poziom regrywalności, ale są po prostu ciekawym doświadczeniem, bowiem zmuszają do spoglądania na rozgrywkę z różnych perspektyw)
- gry asymetryczne, wbrew pozorom jedne z najciekawszych i stanowiących największe wyzwanie. Sam jestem graczem, który lubi wcielać się w rolę strony teoretycznie słabszej (choć scenariusze zazwyczaj jakoś balansują rozgrywkę), próbując przy okazji różnych sztuczek, które z większym lub mniejszym powodzeniem pozwolą na odniesienie zwycięstwa
- gry... losowe, tzn. nie na poziomie zabijającym frajdę z rozgrywki, ale też - dla przeciwwagi - nie takie, w których wszystko da się wyliczyć. Stajemy w obliczu określonej sytuacji i za pomocą prostego rzutu kością lub kośćmi uzyskujemy odpowiedź na pytanie: "Co się stało?", czy może bardziej - "Z jakim skutkiem?"
- gry, których w jakimś stopniu można się "uczyć", biorąc rzecz jasna poprawkę chociażby na wspomnianą wyżej losowość, która w najmniej oczekiwanym momencie może nam rozwalić nawet najlepiej skonstruowaną akcję (chociaż i tak hołduję zasadzie, że dobry plan przynajmniej w jakimś stopniu się powiedzie - to też można uznać za element mechaniki, który sprawia, że gra jest dobra)

Wychodzi więc na to, że najlepszym gatunkiem dla mnie powinny być właśnie gry wojenne. I nie ukrywam, że takie lubię najbardziej. Problem w tym, że nie jestem żadnym miłośnikiem historii czy militariów i często zdarza mi się czytać różne opinie, które ciekawą - w moim odczuciu - grę degradują do poziomu zerowego, gdyż ta "w ogóle nie trzyma się realiów", przez co niekiedy głupio jest się przyznać, że darzy się sympatią taki czy inny tytuł. Ale na szczęście gry są dla ludzi a nie ludzie dla gier, dlatego cieszy mnie niezmiernie fakt, że jest ich obecnie na rynku tak dużo, że każdy może sobie swobodnie dostosować i tematykę, i poziom trudności do własnych potrzeb. Szkoda tylko, że są tak piekielnie drogie... (czytaj: szkoda, że nie mieszkamy w USA :) )

Nie określiłbym siebie jakimś wojennym fanatykiem, mam oczywiście na myśli tutaj sferę czysto "grową", ale silne wiatry spychały mnie w tym kierunku nieprzypadkowo, gdyż obok gier logicznych, to właśnie wojna, czyli z założenia konflikt dwustronny (nie mylić z nacjami biorącymi w nim udział), który na samym końcu ma dać prosty rezultat: albo ja, albo ty. Gry wieloosobowe są silnie uzależnione od towarzystwa, w jakim przyjdzie nam zagrać i tu już muszę przyznać, że moje odczucia są skrajnie różne. Zdarzały mi się rozgrywki (mniejsza już nawet o konkretny tytuł), w których gracze tracący szanse na zwycięstwo zaczynali dużo bardziej sympatyzować z jedną z pozostałych osób i jeśli bezpośrednio nie zwiększać jej szans, to przynajmniej utrudniać życie każdemu innemu. 

Dlatego granie to dla mnie też pewien element nauki odpowiedniego zachowania w określonej sytuacji. Są ludzie, którzy nie potrafią wyłuskać z nawet najprostszych gier tych kilku zależności nimi rządzących i nie ma siły, by dało się ich do rozgrywki (sensownej) przekonać. Inni z kolei dobrze wszystko rozumieją, ale podczas rywalizacji zapominają o planszówkowej kindersztubie, prowadząc niewinną zabawę na zupełnie niewłaściwe tory. To też w jakimś sensie ukształtowało mnie jako gracza; nie wszyscy naturalnie są tacy, ale jeśli to my inwestujemy w gry, które następnie chcemy przedstawić osobom trzecim, a te konsekwentnie rujnują nam frajdę z kolejnych rozgrywek i spotkań przy planszy, wówczas niesmak tylko się pogłębia. Bo nie ma większej frajdy niż wytłumaczenie komuś zasad gry, po czym okazuje się, że ta osoba zaskakuje nas jakimś interesującym posunięciem, którego być może wcześniej nie dostrzegaliśmy. Wszystko to po to, by czegoś nowego się dowiedzieć... i przeciw komuś innemu wykorzystać, w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu. :)

Konkluzja jest jedna: w gry trzeba nie tylko umieć grać, w znaczeniu przyswojenia zasad, ale także mieć do nich odpowiednie podejście. Ja osobiście cieszę się, że takowe posiadam. :) Nie wierzysz? Ok, zagrajmy! :)

ps. może sympatyk gier wojennych to duże słowo, lubię gry ogólnie klasyfikowane jako strategiczne, ale nie stronię od tytułów, które ochoczo przyporządkowywane są do kategorii "eurogier". I jak na ironię, gdybym miał wymienić jedno nazwisko ulubionego autora, to - na dzień dzisiejszy, może się to w przyszłości zmienić - byłby Friedeman Friese. Głównie rzecz jasna za Wysokie Napięcie, ale nie tylko. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz