środa, 26 grudnia 2012

Recenzja: Trax


Gry planszowe, które obecnie zyskują znacząco na popularności, kojarzą nam się coraz częściej z ogromnymi pudłami, w których upchane są sterty przeróżnych elementów, mających utwierdzić nas w przekonaniu, że warto było swój portfel uszczuplić o dwóch a czasem nawet i trzech królów Władysławów II Jagiełło. Jak w zestawieniu z takimi kolosami wypada gra zawierająca tylko 64 płytki, z których na dodatek każda jedna wygląda dokładnie tak samo? Trzeba przyznać, że całkiem, całkiem...



Trax jest propozycją z gatunku gier logicznych, często też określanych mianem abstrakcyjnych. Oznacza to, że gra nie posiada ani konkretnego tematu, ani tym bardziej fabuły, która determinuje niektóre poczynania w grze. Tutaj gracze są zdani sami na siebie – nie pomogą im ani kostki, ani karty akcji ani żadne inne losowo generowane zdarzenia. Liczy się tylko i aż wyobraźnia, bowiem reguły gry zazwyczaj zamykają się kilku lub kilkunastu zdaniach i tylko od samych graczy zależy, w jaki sposób poprowadzą rozgrywkę i jak szybko rozprawią się z przeciwnikiem.



W Polsce dostępna jest wersja Trax-a o nazwie Travel Edition, która odznacza się oryginalnym opakowaniem, będącym jednocześnie woreczkiem do swobodnego przenoszenia wszystkich elementów gry. W nim to znajdziemy 64 identyczne, czarne, bakelitowe płytki, na których umieszczone są linie w dwóch kolorach graczy: czerwonym oraz białym. Z jednej strony płytki linie przecinają się pod kątem prostym, z drugiej zaś tworzą dwa łuki, które ze sobą się nie stykają. Celem graczy jest ułożenie zamkniętej pętli swojego koloru.

Biały kolor rozpoczyna rozgrywkę. Każdy z graczy ma za zadanie do istniejącego układu dołożyć jedną płytkę. Musi ona być umieszczona w taki sposób, aby stykała się przynajmniej jedną krawędzią z już wyłożoną płytką lub płytkami i na dodatek była do nich dopasowana kolorystycznie, tzn. każda biała linia może być kontynuowana tylko przez linię białą, a czerwona – tylko przez czerwoną. Do zwycięstwa potrzebne jest stworzenie pętli, która może przybierać różne kształty – ważne jest, by była nieprzerwaną („zamkniętą”) linią jednego koloru. Gracze mogą dokładać płytki do swojego koloru, koloru rywala lub obu kolorów jednocześnie. Na tym jednak możliwości gry się nie kończą. Jest jeszcze jedna, bardzo istotna reguła, która tak naprawdę stanowi sedno rywalizacji. W momencie gdy gracz dołoży płytkę, która wraz z inną, już wyłożoną płytką, utworzy pole ograniczone dwoma krawędziami, zawierającymi linie o tym samym kolorze, wówczas gracz zobowiązany jest do wyłożenia płytki, która to pole uzupełni. Brzmi to być może mało klarownie, ale zapewniam, że w praktyce jest bardzo proste. Załóżmy, że na stole leżą trzy płytki w rzędzie. W naszym ruchu dołożyliśmy płytkę poniżej pierwszej płytki z tego rzędu. Tym samym prawa krawędź naszej płytki oraz dolna krawędź drugiej płytki z wyłożonego wcześniej rzędu utworzyły takie właśnie pole. I jeśli z obu tych krawędzi wychodzą linie o tym samym kolorze (naszym lub przeciwnika), wówczas jesteśmy zobligowani do ich połączenia – zawsze uczynimy to płytką typu „łuk”. Może się zdarzyć sytuacja, że jedna dołożona w ten sposób płytka spowoduje konieczność dołożenia kolejnej w ten sam sposób – wówczas procedurę należy powtórzyć. Musimy więc uważać, bowiem w ten sposób można niechcący pomóc przeciwnikowi w odniesieniu zwycięstwa.

Poszczególne egzemplarze Trax-a swobodnie się ze sobą łączą, co daje graczom możliwość rozegrania iście epickiego pojedynku. Zazwyczaj będziemy jednak dysponowali pojedynczym opakowaniem (bo i po co nam więcej?), dlatego też zwycięstwo w grze można osiągnąć także poprzez utworzenie linii ciągłej, łączącej przeciwległe brzegi „planszy”, na przestrzeni co najmniej ośmiu pionowych lub poziomych rzędów. Oczywiście nie chodzi tu o poprowadzenie linii prostej przez osiem pól; tworząc układ np. w rzędzie, pierwsza płytka w naszym kolorze znajdować się będzie w pierwszej kolumnie a ostatnia, wygrywająca, w ósmej. W międzyczasie linia może zmieniać kierunek swojego przebiegu nawet o 180 stopni, może biec w różnych rzędach, najważniejsze, by w żadnym momencie nie była przerwana. Instrukcja proponuje również skróconą wersję Trax-a, która polega na tym, by grę prowadzić w formie planszy o wymiarach 8x8 płytek. Jeśli w rzędzie lub kolumnie dołożona zostanie ósma płytka, wówczas kolejnych nie można dalej układać (powiększać rzędu lub kolumny o dziewiątą płytkę), tylko należy wybrać inne miejsce. W takiej sytuacji może się zdarzyć, że na stole pojawią się wszystkie 64 elementy a żaden z graczy nie utworzy pętli – wówczas gra kończy się wynikiem remisowym.

Instrukcja do gry w kształcie – a jakże! – kwadratowej płytki zawiera wszelkie niezbędne informacje; dobrze objaśnia zasady gry, które na dodatek opatrzone są odpowiednimi przykładami graficznymi, dzięki czemu bardzo łatwo zorientować się w temacie (dotyczy to również wspomnianej reguły, która pozwala graczom na dokładanie więcej niż jednej płytki w swoim ruchu). Mało tego, więcej niż połowę książeczki stanowią wskazówki dotyczące strategii w grze, a więc od razu możemy sobie przećwiczyć i utrwalić możliwości, jakie Trax przed nami otwiera. Na tym jednak przyjemne niespodzianki się nie kończą. Autor pomyślał także o tych, którym czasem brak towarzystwa do gry – instrukcja zawiera wariant solo, będący taką swoistą mini-układanką, w której zadaniem gracza jest stworzenie kwadratu z dziewięciu lub szesnastu płytek, które połączone są nieprzerwaną linią w jednym kolorze.

Mimo to nie jestem pewien, czy mogę z czystym sumieniem mówić o tej grze tylko w samych superlatywach. Po prostu jak na razie mam za sobą za mało partii, by można było stwierdzić, czy Trax nie cierpi na typowo „logiczne” dolegliwości, które z czasem mogą nieco popsuć frajdę z rozgrywki. Często jest tak, że przy dwóch doświadczonych graczach rywalizacja toczy się do pierwszego błędu, tzn. raz popełniony praktycznie przekreśla cały dotychczasowy wysiłek jednej ze stron i tym samym bez trudu można wskazać zwycięzcę rozgrywki. Lub odwrotnie – gracze, którzy perfekcyjnie obliczają swoje ruchy, zazwyczaj kończą pojedynek remisem. A może po prostu taki jest urok tego typu gier? Póki co wiem tyle, że z każdą nowo pojawiającą się na stole płytką zwiększają się możliwości tworzenia kolejnych układów a czasem tych rozpoczętych pętli jest tak dużo, że nie wiadomo za którą się zabrać i czy bardziej skupić się na sobie, czy może jednak na przeciwniku. Sporo wody będzie musiało w Wiśle upłynąć zanim przyjdzie mi znaleźć odpowiedzi na powyższe pytania, ale wcale się z tego powodu nie smucę, bo dzięki temu przede mną jeszcze wiele interesujących partii, do których i was serdecznie zachęcam.


Zdjęcia pochodzą z serwisu boardgamegeek.com, miniaturka użytkownik mnowaczy, duże zdjęcie użytkownik carthaginian

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz