środa, 19 grudnia 2012

Recenzja: Kolejka


- Ej, cwany gapa! Nie bądź pan taki specjalista z miodem w uszach! Pan tu nie stał! Pan, pan, co się gapisz! Do ciebie mówię!
- Ty, ty! Stój cicho! Tego pana żona zdradza a ty mordę wydzierasz, baranie! 

Taką oto genialną scenką uraczył nas Stanisław Bareja w jednym ze swoich kultowych (a w mojej skromnej ocenie – najlepszym!) filmów pt. „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” To taki mały, ale jakże wymowny przykład tego, czego w latach tzw. komuny doświadczali przeciętni mieszkańcy kraju nad Wisłą, gdy przyszło im oczekiwać na dostawę upragnionego towaru. Czasy te minęły bezpowrotnie a młodsze pokolenia traktują je co najwyżej w kategorii ciekawostki. Czy da się jednak, poza całą paletą filmów z tego okresu, przenieść choć na chwilę w czasie, by posmakować tego i owego z socrealistycznej kuchni? Z tym niełatwym zadaniem spróbowali się zmierzyć autorzy gry planszowej „Kolejka”, która bije rekordy popularności wśród starszych i młodszych. Czy zasłużenie?



Ze względu na mało skomplikowane zasady i możliwość uczestnictwa w kolejkowych przepychankach do pięciu osób jednocześnie, gra na pewno ma szansę się sprawdzić jako tzw. pozycja familijna, zresztą w takim też celu była zapewne projektowana. Pojęcie „familijności” można interpretować również w kategoriach propozycji na luźny wieczór w gronie znajomych i w takiej też konfiguracji miałem okazję najczęściej w nią grywać. Jak jednak trafnie podsumował to jeden z uczestników naszych wspólnych zabaw – „Ta gra nie jest zła, ale mnie cholernie irytuje, bo nie mam zielonego pojęcia jak w nią grać, żeby wygrać.”

Bingo! To zdecydowanie gra do „grania” a nie „wygrywania”. Mówi się, że planszówki przeżywają renesans, że coraz więcej osób odrywa się od komputera, by spróbować zmierzyć się z żywym przeciwnikiem i spędzić przyjemnie czas, niekoniecznie buszując po Internecie. Nie jestem jednak przekonany, czy dzięki „Kolejce” będzie można mówić o rzeczywistym nawróceniu, gdyż poza klimatem, który na pewno ta gra w znacznym stopniu kreuje (choć wypada zadać pytanie - dzięki czemu?), nie ma tam jakichś porywających mechanizmów, zachęcających do umieszczenia jej na najwyższej półce naszych kolekcji gier wszelakich (chyba tylko po to, by stamtąd jej w ogóle nie zdejmować).

Gra opiera się na prostych założeniach – posyłamy członków rodziny do pięciu różnych sklepów, zajmujemy miejsce w kolejce, czekamy na dostawę a gdy łaskawie rzucą doń towar, to zaczynamy rozpychać się pośród motłochu, co ma ułatwić nam zdobycie upragnionych przedmiotów, wyszczególnionych na otrzymanej uprzednio karcie z zakupami. Kto pierwszy zbierze wszystkie – wygrywa. Jako że nie zawsze uda nam się pozyskać to, co w danej chwili potrzebujemy, można dokonać wymiany na bazarze – tam, gdzie aktualnie stoi przekupka, dokonujemy transakcji w stosunku jeden do jednego; w każdym innym miejscu musimy poświęcić aż dwa nasze produkty, które nasza rodzina, zarywając nocki i dnie całe, wytrwale znosiła do naszego przytulnego gniazdka. Towary na bazarze pojawiają się dzięki tzw. spekulantom, którzy również nie szczędzą wysiłków, by opchnąć produkty po jak najlepszych dla siebie cenach. Każdy z graczy posiada taką samą talię kart wydarzeń, które pozwalają np. przesunąć się o kilka miejsc w kolejce, zgarnąć towar spod lady, wykorzystać znajomości i podejrzeć karty kolejnych dostaw itp. – ogółem dziesięć sztuk różnego rodzaju akcji. Całość zamyka się w kolejkowych przepychankach (zagrywaniu kart), zabieraniu towaru i ustawianiu się z powrotem w kolejce. I tak w kółko aż któryś z graczy nie oznajmi wszem i wobec, że on już wszystkie niezbędne towary posiada i dalszą zabawę należy kontynuować już bez jego udziału.

Mam wobec tej gry wielce ambiwalentne odczucia. Fajny temat, możliwość przypomnienia sobie tych wszystkich przedmiotów, z którymi starsze pokolenie z pewnością miało okazję się zetknąć, mechanicznie gra też w zasadzie sprawuje się bez zarzutu, ale mimo to nie czuję klimatu wielkiej wojny o towary, żadnych słownych i fizycznych przepychanek, ot zwykłe ustawianie pionków, czasem zmiana ich kolejności, możliwość wepchnięcia się przed innego gracza a przede wszystkim totalna losowość, która sprawia, że zwycięzcą zabawy zostaje wyłoniony zazwyczaj zupełnie przypadkowo. Ale zaraz, czego ja się w sumie czepiam, przecież za komuny chyba tak to właśnie wyglądało, czyż nie? Można było stać godzinami a przecież i tak w dużej mierze wszystko zależało od przysłowiowego łutu szczęścia i na to, czy się wróciło do domu z towarem, czy z pustymi rękoma, akurat w najmniejszym stopniu miała wpływ chociażby ilość czasu, który spędziliśmy w ogonku przed sklepem.

Gra wydana przez IPN na pewno spodoba się wielu osobom, zwłaszcza gdy mają okazję dowiedzieć się co nieco o owych czasach z opowieści swoich domowników. Na dłuższą metę nie będzie to jednak tytuł, który regularnie zagości na naszych stołach. Może gracze 'lightowi' bardziej przychylnie spojrzą na „Kolejkę” jako pozycję, po którą chce się sięgać znacznie częściej. Sam osobiście pewnie jeszcze nie raz i nie dwa zaproponuję ją w gronie osób, z którymi wiem na pewno, że w żadne strategiczno-wojenne potyczki uwikłać się nie zdołam. Na pewno jednak będę starał się ich w pierwszej kolejności przekonać do tytułów nieco bardziej wymagających a czasy PeeReLu będziemy sobie wspólnie przypominać przy użyciu nowoczesnego sprzętu i starych produkcji filmowych, których ci u nas dostatek. Gry całkowicie nie potępiam, na pewno wyróżnia się oryginalną tematyką, a i do tego rodzima to produkcja, tyle że jest z nią tak, jak z tą autentyczną kolejką sprzed kilkudziesięciu lat – czasem ludzie w niej stawali, nie mając zielonego pojęcia po co w ogóle to robią, jaki towar będzie dostarczony i czy istnieje jakakolwiek szansa na to, że tym razem ten długi okres wyczekiwania zakończy się jakimkolwiek sukcesem. Powiem wam w sekrecie na ucho, że pierwsze rozgrywki w „Kolejkę” sprawiły mi sporo frajdy i przyjemności, naprawdę! Czar jednak szybko prysł i z każdym kolejnym razem czułem się grą coraz bardziej zmęczony, zanim jeszcze na dobre się rozkręciła. Może faktycznie trzeba ją jakoś dawkować, może jedynie przeznaczyć na rozgrywki z tymi, dla których synonimem gry idealnej jest co najwyżej brydż... Sam już nie wiem. W każdym bądź razie początkowy entuzjazm opadł i to znacznie, dlatego osoby, które liczą na porywającą rywalizację w klimacie PRL mogą być odrobinę rozczarowane. Gra dla samego grania i spędzania czasu inaczej niż przed komputerem - tak, w pozostałych przypadkach - nie.

ps. na początku tego roku (2012) cena gry sięgała horrendalnych i wręcz absurdalnych wartości rzędu 150(!) złotych, a nawet i więcej, za sztukę. Za taką kwotę grę absolutnie odradzam - rozbój w biały dzień to najbardziej łagodne określenie, jakie cisnęło się wówczas na usta. Obecnie na szczęście można ją kupić już za niewiele ponad 50 złotych i to wydaje się być w pełni uzasadniona i adekwatna propozycja dla naszego portfela.


Miniaturka pochodzi z serwisu boardgamegeek.com, z galerii użytkownika oopsiak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz