"303” jest szybką wojenną grą planszową dla dwóch
osób. Jeden z graczy dowodzi RAF broniącym Wielkiej Brytanii, a drugi atakuje
niemieckim Luftwaffe. Zadaniem lotnictwa Trzeciej Rzeszy jest zbombardowanie
Londynu, a celem lotnictwa alianckiego powstrzymanie agresora. Każdy z graczy
dysponuje sześcioma różnymi samolotami za pomocą których prowadzi operację
wojenną na planszy, nawiązującej do stołu dowodzenia RAF. Podniebne pojedynki
rozstrzygane są przy użyciu specjalnie zaprojektowanych kości.
W ostatnim czasie z dużo większą uwagą zacząłem przyglądać się grom
wojennym, które pośród innych gatunków zajmują miejsce szczególne. Określenie „szczególne”
nie jest tu absolutnie żadnym synonimem wyjątkowości (w znaczeniu jakości,
grywalności, miodności itp.); chodzi bardziej o to, że starają się w jak
największym stopniu odwzorować realia epoki czy też konfliktu, do którego się
odnoszą. A to najczęściej wiąże się z wysokim poziomem skomplikowania reguł, mnogością
jednostek, zasad czy też wyjątków od wyjątków, które trzeba spamiętać, by mieć
jakąkolwiek satysfakcję z gry i nie robić wielkich oczu, gdy przeciwnik w
najbardziej newralgicznym momencie przypomni sobie o czymś, co nam akurat z
głowy uleciało.
Karl von Clausewitz zwykł mawiać, że „każda broń powołuje do
życia antybroń” – a więc antidotum na tego typu gry wojenne trzeciego stopnia powinny być (pro)pozycje
proste, lekkie, przyjemne, dynamiczne, proste, łatwe, krótkie, proste, emocjonujące
i do tego jeszcze proste. A przy tym
mają spełniać rolę idealnego „wstępniaka” do tytułów poważnych, czasochłonnych
i skomplikowanych. Czy „303” takim dobrym początkiem jest i jak ogólnie się
prezentuje? Zapraszam do lektury.
Niniejsza gra to całkowicie polska idea,
sygnowana na dodatek logo IPN, co wydaje się być najbardziej cenną wskazówką
odnośnie tego produktu – trudno mi jednoznacznie ocenić, czy zamieszczone na
końcu instrukcji opracowanie historyczne stanowi dodatek do gry, czy może
raczej mamy do czynienia z sytuacją zgoła odwrotną. No dobrze, trochę
przesadziłem, ale na pewno dla wszystkich tych, którzy z historią są na bakier,
zakup „303” dostarczy nie tylko osobliwej rozrywki, ale także kilku cennych
informacji odnośnie chociażby pilotów Royal Air Force, którzy kilkadziesiąt lat
temu, z dużym zresztą powodzeniem, polowali na Niemców kilka tysięcy metrów nad
ziemią. Tym niemniej ocena wizualna jest jak najbardziej pozytywna – zgrabne pudełko,
estetycznie wykonane żetony, solidna plansza i znaczniki, efektowne kostki. Dodatkowym
atutem jest trójjęzyczna instrukcja – po polsku (wiadomo), angielsku i... czesku.
Zanim przejdę do sedna rozgrywki, spróbuję udzielić
odpowiedzi na jedno z pytań, które pozwoliłem sobie zadać na wstępie do
niniejszej recenzji. „303” jako „gateway” – tak czy nie? No cóż, nie chciałbym
się nikomu narazić, ale bardziej jednak skłaniałbym się ku tej drugiej
odpowiedzi. Gwoli wyjaśnienia – wstęp to dla mnie coś, co niekoniecznie
musi być rasową grą wojenną, ale powinno zawierać jak najwięcej znamion
takowej, czyli uczyć gracza troszkę innego podejścia do rywalizacji. Dostrzegam
tu w zasadzie tylko dwie rzeczy (pomijając tematykę), które sprawiają, że tytuł
ten można byłoby polecić zupełnym wojennym żółtodziobom. Pierwsza z nich to
podział planszy na siatkę heksagonalną – choć coraz częściej mamy do czynienia
z planszami typu point-to-point czy area-to-area, to jednak heksy wydają się
być takim naturalnym skojarzeniem z grą wojenną i gdy tylko na zdjęciach
widzimy podział planszy na sześciokąty foremne, to na myśl przychodzi nam najczęściej
jedno – w tej grze ktoś z kimś musi się naparzać, nie ma innej opcji (chyba że
chodzi o gry Wallace’a). Druga rzecz to coś, co w ostatnim czasie
w grach planszowych zaczyna mi się najbardziej podobać, czyli asymetryczność konfliktu i
próba uchwycenia balansu między poszczególnymi jego stronami. Oczywistym jest,
że w „303” mamy do czynienia z bardzo dużym uproszczeniem, ale stanowi to bez wątpienia jeden z największych atutów gry.
Dlaczego? Ano dlatego, że sam wydawca zachęca nas do szybkiej potyczki, ot
chociażby na przerwie w szkole czy w pracy. Co to ma jednak wspólnego z asymetrycznością? Chociażby to, że pojedyncza partyjka zajmuje naprawdę
niewiele czasu a dzięki nieco innemu rozkładowi sił stosunkowo łatwo przychodzi
nam namówienie naszego oponenta na mały rewanż. Czyż to nie zaleta? I to jaka!
Zadaniem gracza, który prowadzi do boju niemieckie
Luftwaffe, jest przemieszczenie bombowca na jedno z trzech pól, które symbolizują
miasto Londyn. Jeśli w ciągu ośmiu tur uda mu się ten manewr – wygrywa grę. To
jedyny sposób na odniesienie zwycięstwa. Obrońca ma nieco łatwiej, bowiem swój
sukces może opierać na dwóch kwestiach: albo będzie trzymał bombowiec rywala z
dala od Londynu, albo też - co wydaje się być rozwiązaniem bardziej oczywistym - spróbuje ten bombowiec zestrzelić. Rozgrywka z grubsza polega na
tym, że gracze na zmianę przemieszczają po planszy swoje samoloty, starając się
zadać przeciwnikowi jak najwięcej strat. Każda jednostka, nie licząc
niemieckiego bombowca, ma do dyspozycji trzy punkty akcji – może je spożytkować
na ruch i/lub strzał, przy czym ostrzał wrogiego samolotu można wykonać tylko w
sytuacji, gdy nasz samolot znajduje się w jego sąsiedztwie. Innymi słowy, jeśli
nasz samolot poruszy się o trzy pola, wówczas nie może oddać strzału, jeśli
natomiast w danej turze znajduje się w sąsiedztwie samolotu wroga – może do
niego strzelać aż trzykrotnie. Pojedynczy strzał to rzut jedną kością sześciościenną
– szanse na powodzenie, tak Luftwaffe, jak i RAF, wynoszą dokładnie 50%. Jedno
trafienie w sprawny samolot oznacza jego uszkodzenie (żeton obracany jest na
drugą stronę); trafienie w samolot uszkodzony – jego eliminację. Dodatkowo
samolot uszkodzony nie może zaatakować samolotu przeciwnika. Poszczególne
jednostki można naprawiać – muszą zakończyć swój ruch na wyznaczonym polu (swojej
bazie), po czym w następnej turze od razu wracają do gry i mogą natychmiast
zaatakować rywala. Trochę inaczej wygląda sprawa z niemieckim
bombowcem – on wykonuje swój ruch na odwrót, tzn. najpierw strzela (zawsze
tylko jedną kością), jeśli ma taką możliwość, a później rusza się o maksymalnie
dwa pola. By z kolei bombowiec zestrzelić, należy trafić go dwa razy w
jednym natarciu (jednym samolotem) – żeton bombowca nie posiada "drugiej strony",
więc jeśli w jednej turze trafi się go raz, w kolejnej należy i tak zadać mu
dwa trafienia, by go zniszczyć (i tym samym wygrać grę). Wojska RAF otrzymują ponadto dwa samoloty w ramach posiłków - jeden w czwartej a drugi w szóstej turze. Ot i cała filozofia.
Rozgrywka przebiega dynamicznie i szybko, choć czasem
niestety aż za bardzo. Zdarzyło mi się wygrać grę siłami RAF... w trzeciej
rundzie! O wszystkim decydują kości, nie ma tu miejsca nawet na namiastkę
planowania czy próby „podejścia” rywala. Wynika to też z charakteru potyczki; ta bowiem, szczególnie ze strony Niemców, ma przebieg
wybitnie liniowy – muszą oni nacierać na Londyn, podczas gdy RAF
spokojnie czeka i zajmuje takie pozycje, które pozwolą mu oddać jak najwięcej
strzałów do przeciwnika i zwiększyć swoje szanse na przynajmniej jedno
trafienie (i tym samym uszkodzenie samolotu rywala). Ale i tak całość sprowadza
się do szczęścia w kościach – jeśli dzielny obrońca angielskiej stolicy takowe
posiada, rywal nie ma najmniejszych szans, jeśli jednak kości zastrajkują, to i
siły niemieckie bez trudu osiągną swój cel.
Próżno szukać w tej grze jakiejś głębi rozgrywki, ale mimo
wszystko ma ona swój urok, dosłownie i w przenośni. Wielki ukłon w stronę
wydawcy za wersję online – przyznam bez bicia, że raz po raz sobie zafunduję
małą rozgrywkę z komputerowym przeciwnikiem. I to jest chyba najlepsze
podsumowanie „303” – brawa za pomysł, równie duże za wykonanie i przejrzystość
zasad, ale jak dla mnie będzie to wciąż tylko gra do kawy, którą na dodatek
pije się raczej rzadko i do tego w dużym pośpiechu. Absolutnie jednak do gry
nie zniechęcam, warto jednak wcześniej wypróbować wersję interaktywną – jeśli przypadnie
do gustu, to zapewne bardzo szybko wyląduje na półce w formie, że tak powiem, namacalnej. A jeśli do tego dodamy niezwykle
przystępną cenę... Okay, ja już nic więcej nie mówię.
Lead oraz wszystkie zdjęcia, wykorzystane w tej recenzji, pochodzą ze
strony IPN – ipn.gov.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz